Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś zostaniesz w domu, a jutro do szkoły. — Dosyć tego hultajstwa. — Jesteś zdrów, więc się ucz. — Zrozumiałeś?
Nie pożegnał się ojciec i wyszedł. — Kajtuś został z mamą.
Mama zaczęła go pocieszać.
Taka dobra.
— No trudno: stało się. Już więcej tego nie zrobisz. — Nawet nie twoja wina. — Nie powinnam była pozwolić, żebyś sam chodził na cmentarz. — Mamy ciebie jednego, więc się obawiamy, żeby ci się co złego nie stało. — Nie bój się: nie oddamy cię do zakładu poprawczego. — Ojciec tak tylko mówił.
Uspokoił się Kajtuś.
— Podobno awantury w mieście? Tam pewnie chodziłeś? — pyta się mama.
Kajtuś przeczytał głośno dodatek nadzwyczajny.
— Tak, tak. Pewnie znów będzie wojna. — Nie dadzą ludziom spokoju. — I pradziadek twój, i dziadek, i ojciec....
Zaraz Kajtuś prosi, żeby mama opowiedziała: jak w drewutni ukrywali się powstańcy, a pod drzewem leżały książki i papiery.
Co to były za książki, dlaczego nie było wolno? — Dlaczego za książki wysyłali do zimnego kraju?
— Może chociaż jedna książka została?
Dawno już Kajtuś myślał, że w książkach tajemniczych były przepisy, jak zwyciężać wrogów.