Opowiada mama o wojnach, które były, a Kajtuś myśli o tej, która będzie. Nawet chce, żeby wojna wybuchła. Bo dopiero wtedy będą się mogły przydać — jego moc i wola.
Potem ojciec wrócił, mówi, o czem piszą gazety, co słyszał od ludzi.
— Zanosi się na coś niedobrego.
Długo nie może zasnąć. Bo co zaśnie, zaraz huk armat, warkot aeroplanów, bomby i granaty.
Zaraz czary Kajtusia wygrywają bitwy.
— No dobrze. — Ma Polska Kajtusia. — Ale i wróg może mieć także czarnoksiężników, — może starszych i ostrożniejszych? — Popełni Kajtuś jakiś błąd, albo w ważnej chwili zawiedzie tajemnicza siła, i wróg wygra wojnę?
Rozważa Kajtuś, jakie wyczarować nieznane armaty, jakie zbudować fortece, jakie wydawać rozkazy, w jakie przybrać wojsko pancerze, hełmy i maski.
— Może pułk wielkoludów, może ułani z żelaza na stalowych koniach?
Ojciec poruszył się w łóżku.
— Tatu!
— Co?
— Co mocniejsze: żelazo czy stal?
— Śpij!
Mruknął ojciec coś jeszcze. Gniewa się. Zasnął Kajtuś. Obudził się. — Myśli:
— Jutro idę do szkoły. — Będą się pytali, dlaczego uciekł z domu, co robił w szpitalu;
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.