Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

zaczną nudzić, żeby opowiadał. Chyba trzeba wyjść późno, żeby przed samym dzwonkiem wejść do klasy?
A może znów na miesiąc odroczyć władzę?
Nie, jużby się nie mógł obejść bez siły, która coprawda nie przyniosła pożytku, ale od niego przecież wszystko zależy. — Niekoniecznie trzeba głupstwa robić. — Musi ułożyć jakiś plan działania.
— Plan strategiczny.
Niebardzo rozumie, co to znaczy, ale czuje, że tak być właśnie powinno: żeby był porządek, żeby czary miały jakiś plan, żeby nie martwić rodziców.

Aż znalazł sposób, żeby mógł wychodzić z domu, kiedy chce i na jak długo trzeba, a żeby ojciec i mama byli zupełnie spokojni.
Dobrze będzie, jeśli się uda.
— Wyczaruję sobowtóra. Wywołam marę zupełnie podobną. — Będzie dwuch Kajtusiów: jeden będzie — widziadło, ten sobowtór, ta mara; a drugi — naprawdę ja. — Będzie dobrze. — Powoli wypróbuję i nauczę: poślę sobowtóra do szkoły, albo zostawię w domu. Będę mógł nawet wyjechać w obce kraje — na długo. — Będę podróżował; pojadę okrętem, będę polował na dzikie zwierzęta.
Myśli Kajtuś i widzi: co czytał i co widział w kinie. Mieszają się i gonią myśli i obrazy. — Jedne obrazy wyraźne, inne jakby za mgłą, jedne blisko, drugie daleko.