Kajtuś niechętnie wychodzi z ławki. Postanawia nic nie mówić, choćby nawet umiał. Niech się pan rozzłości, kiedy taki wesół.
I wogóle, poco przyszedł Kajtuś do szkoły? — Mógł przysłać sobowtóra, a sam iść na wagary.
— No pisz, — kazał nauczyciel.
Kajtuś niechętnie bierze kredę do ręki.
Pan dyktuje zadanie, może nawet łatwe, ale Kajtuś nie chce.
— Powtórz.
Powtarza źle. Na złość.
— Źle. — Podróżować umiesz, a głupiego zadania powtórzyć nie potrafisz?
No właśnie: Dlatego, że głupie i wcale go nie obchodzi.
Kajtuś jest czarodziejem i męczyć się nie pozwoli. Nie będzie siedział w szkole.
Położył kredę, polizał palce, spojrzał drwiąco na tablicę; pomyślał swym tajnym sposobem:
— Mocą swoją i wolą i rozkazem żądam, żeby była już godzina dwunasta.
A było dopiero piętnaście po ósmej.
Żaden czar Kajtusia nie wywołał jeszcze takiego zamieszania w całej Warszawie.
Co kto spojrzał na zegar, oczom swoim nie wierzy. — Każdy naprzód robi w domu awanturę, że ktoś przesunął wskazówki zegara, potem biegnie do sąsiada, żeby sprawdzić. Telefonują
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.