Poszedł Kajtuś na Plac Teatralny. — Zaczepił go inwalida w niebieskich okularach.
— Przeprowadź, kawalerze, na drugą stonę ulicy, bo słabo widzę.
Wziął go Kajtuś za rękę, ostrożnie przeprowadził. A on:
— Masz, weź czekoladkę.
Czekoladka akurat taka, jakie były w torebkach pod poduszką. — I smak taki sam.
Zjadł. Rozgląda się. — Zegar ratuszowy bije pierwszą godzinę, a dopiero otwierają sklepy. — Przypomniał sobie odczyt profesora Gwizdała. Nagle myśl:
— Pozmieniam napisy na szyldach sklepów.
Stuka palcem w powietrze i mówi:
— Ten sklep niech będzie Dyndalski.
— Ten — Fidrygalski i spółka. — Dalej: Fajtłapski i synowie. — Kundel i Cwajnos. — Ferdek Śmierdek. — Bezportek. — Kukurykiewicz.
Odrazu na wszystkich sklepach, zamiast nazwisk znanych poważanych, ukazują się śmieszne napisy.
Ale Kajtusiowi mało tego. — Pozamieniał sklepy. — Będzie większy bałagan.
Na rogu Placu zamienił bank na owocarnię. —
Zamiast pieniędzy, leżą w oknie gruszki, jabłka i śliwki. Na biurkach bankowych orzechy, banany i winogrona.
Niedaleko banku znana apteka.
— Niech tam będą ptaki, małpy i złote rybki.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.