Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem błaznem: jestem agentem firmy ogrodniczej. — Proszę przeczytać, co głosi napis na szyldzie.
Jubiler, człowiek dobrze wychowany, wyszedł przed sklep, przeczytał i zaklął tak brzydko, że w książce dla młodzieży nie mogę napisać, by nie dawać złego przykładu.
Napis głosił:

„Bezportek i Spółka.
Skład tulipanów, marcypanów.
Róże małe i duże.
Bratki w kratki.
Bim-bum. Hop-hop“.

A tu zaraz wchodzi pani baronowa.
— Co się dzieje u pana? — Zostawiłam u pana moje kosztowne perły. Oddaj pan.
— Pani baronowo, już mam tylko kwiaty.
Baronowa upadła zemdlona.
Biedny jubiler biegnie do apteki.
— Panie aptekarzu, proszę o krople na nerwy.
— Niema.
— Pani baronowa zachorowała.
— Mnie to nic nie obchodzi.
— Ja policję sprowadzę, że pan ludzi nie chce ratować.
Kłócą się. Bo tak już jest, że ludzie zmartwieni, zamiast sobie pomagać, zaczynają ujadać.
Więc kłócą się; a na pustym słoju od rycyny kołysze się papuga i woła: