I zwraca się do swego sekretarza:
— Trzeba opisać wszystko w naszych gazetach. Napewno przyjadą tu bogaci ludzie, którzy się nudzą, — żeby zobaczyć tyle ciekawych rzeczy.
Kajtuś doprowadził do porządku sklepy i zegary i ruszył w stronę mostu. — Schodzi przez Plac Zamkowy i Zjazd nad rzekę.
Dawniej chętnie patrzał, jak statki płyną, a piaskarze na płaskich czółnach dobywają żwir kubełkami na długich kijach.
Dziś statki wydają mu się małe i brudne, a marynarze wiślani — nieciekawi.
— Żądam, rozkazuję: niech tu będzie morze prawdziwe i wielkie okręty.
I teraz dostał Kajtuś, na co zasłużył.
Niewidzialna ręka chwyciła go za kark, niewidzialna noga dała mu potężnego kopniaka.
Gdyby Kajtuś nie był zaślepiony swą władzą, musiałby przyznać, że zasłużył na taką karę.
Chciał, żeby było morze. Ani pomyślał, że morze zaleje miasta i wsie, że będzie większa katastrofa, niż największa powódź i trzęsienie ziemi. Mógł pół Polski pogrążyć w odmęty.
Zamiast być wdzięczny, że się nie stało, jak powiedział, i wyrok przyjąć pokornie, Kajtuś obraził się i utkwił zły wzrok w most Poniatowskiego.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.