Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mają towar marnować? — Pożartować można. Ale nie jestem pętakiem. Nie lubię oszukańców.
— No pewnie.

Wszedł Kajtuś do mydlarni. Prosi o truciznę na pchły.
Dała mu.
— Masz: na pchły, na pluskwy i na karaluchy.
— U nas niema pluskiew, ani karaluchów. Mama kazała tylko na pchły.
— Nie szkodzi. Ten proszek dobry: wszyscy go kupują. Pokaż, ile masz pieniędzy.
Kajtuś mocno zaciska pustą pięść.
— Nie... Muszę się zapytać... Muszę się słuchać mamy.
— No to idź się zapytaj. I powiedz, że złotówkę kosztuje. — A wy daleko mieszkacie?
— Tu zaraz...
— Jak będziesz często kupował, dostaniesz cukierków... O, widzisz.
— Widzę.
Pokazała słój z cukierkami.
— Mądra baba: dawaj jej zaraz złotówkę. Myśli, że się połakomię na cukierek. — Pewnie farbowane. — Ile już było sklepów?
— Sześć.
— Akurat połowa.
— No idziemy dalej.