Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— W hotelu, gdzie mieszkają zagraniczni goście, ma wartować policja tajna i mundurowa.
— Może pozamykać ogrody i żeby dzieci nie wychodziły na ulicę?
— Nie. — Wszystko powinno odbywać się w tajemnicy. Nikogo nie straszyć. — Trzeba wywiesić ogłoszenia, że prosimy o spokój i rozwagę. — Gazety jutro napiszą, że jesteśmy na tropie, i główny winowajca jest już pochwycony.
— Ale kto to jest? — Gdzie on się ukrywa?
— Choćby się ukrywał pod ziemią, musimy go pochwycić. Wszystko jedno, kto: choćby sam djabeł. — Cały świat czeka na to, co zrobi policja warszawska. — Gazety zagraniczne pełne są opisów tego, co się stało.
Na salę obrad wchodzi dyżurny przodownik.
— Proszą pana naczelnika do telefonu.
— Dobrze: zaraz idę. — Panie sekretarzu, proszę zapisać jeszcze: ostre pogotowie straży ogniowej, bo mogą być pożary. — Dyżury lekarskie w aptekach. — Od rana czyściciel miasta ma wyłapać wszystkie bezdomne psy i koty. — I nie wolno sprzedawać wódki aż do odwołania.
— Panie naczelniku, pan pułkownik niecierpliwi się przy telefonie.
— Już idę. — Proszę mnie zastąpić.
Szef policji opuścił zebranie.
Jest w swoim gabinecie.
— Hallo! — Słucham.