Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawiadamiam pana, że garnizon zebrany w komplecie. — Na Saskiej Kępie są saperzy, niedaleko mostu. Na Pradze, na Woli i na Ochocie, pancerki i czołgi. — Nad miastem stale dwa aeroplany. — Bomby łzawiące wysłane.
— Dziękuję, otrzymałem już.
— Gdyby byli ranni, można ich kierować do szpitala wojskowego.
— Rozkaz.
— A teraz kładę się spać. Jutro trzeba być czujnym i trzeźwym. Radzę panu zrobić to samo.
— Niestety, panie pułkowniku, nie mogę.
— A no: rób pan, jak chcesz. Dobranoc.
— Cześć.
Telefon.
— Kto mówi?
— Urząd śledczy. — Sędzia prosi, żeby przysłać te dwie panie, które chodziły tyłem przez ulicę. One muszą coś wiedzieć: od nich się wszystko zaczęło.
— Dobrze. — Przesłucham je i przyślę razem z papierami.
— Otrzymaliśmy wiadomość o jakimś chłopcu, którego znaleziono w polu.
— Wiem: czarodziej. — Mam jego adres. — Plotka, głupstwo, ale go jutro zbadam. — Zanim uganiać się za czarodziejem, postaram się pochwycić przestępcę.
Twardo, groźnie powiedział wyraz:
— Przestępcę!