Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Kajtuś niespokojnie poruszył się w łóżku i krzyknął przez sen.
— Antoś, co tobie?
Kajtuś nie odpowiedział: śpi.
Szef policji rzucił papierosa, wypił duszkiem szklankę czarnej kawy, — spojrzał na zegar: godzina druga w nocy.
Telefon.
— Mówi inspektor więzienia. — Proszę wysłać samochód z eskortą na Dworzec Główny. — Aresztowano 3-ch pasażerów: jechali zagranicę. Bardzo podejrzani.
— Dobrze.
Klasnął w ręce. Wydał polecenie.
— A teraz sprowadzić te dwie czarownice, co po ulicach tyłem spacerują.

Wchodzą biedaczki wystraszone, blade, zapłakane.
— Proszę, niech panie siądą.
Usiadły.
— Panie, my niewinne. — My ciche, bezbronne kobiety. — Za co nas więżą, czego od nas chcą?
— Ależ szanowne panie, uspokójcie się. — Trzeba wyjaśnić. Sprawa jest nader ważna.
Telefon.
— Mówi defenzywa. Proszę wysłać samochód na Dworzec Wschodni. — Aresztowanych przyśle pan do nas. — Co u was słychać?