Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tymczasem niewiele. — Spokojnie. — Czy samochód wysłać zaraz?
— Za godzinę.
— Panie, my niewinne. — Możemy stracić posady. — W kryminale w nocy. — Co pomyślą sąsiedzi, stróż? — Na noc nie wróciły do domu! — Nie piłyśmy herbaty.
Klasnął w ręce.
— Proszę przynieść dla pań herbatę. — Panie palą? — Proszę papierosa.
— Panie naczelniku, panie kierowniku, panie ministrze. Niech pan nas wypuści z kryminału.
— Nie jestem ministrem. To wcale nie kryminał, a zwykły areszt prewencyjny. — Proszę mi powiedzieć, o czem panie rozmawiały na ulicy?
— Ja sobie plombuję ząb. — W kasie chorych. — Nawet mam watę w zębie. — Mogę pokazać.
— Nie trzeba. Wierzę. I cóż dalej?
— Nic.
— Przepraszam. — Gdyby panie szły tylko i rozmawiiały o zębie, nie byłoby żadnej racji was aresztować. — Ale czy poważne urzędniczki podczas rozmowy o zębie muszą koniecznie tyłem chodzić?
— My nienaumyślnie.
— Myśmy doprawdy nie chciały.
— Możemy zapłacić po złotówce kary.
— Niech pan się zlituje nad nami. — My niewinne.