Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Telefon.
— Mówi woźny z poczty. — Przysłano tu dwie klatki z gołębiami.
— Więc co?
— Napisane: „bardzo pilne“. — Nie wiem, co mam zrobić.
— Ugotuj sobie rosół i zjedz.
Szef policji rozpiął mundur.
— Uf, gorąco. — Proszę pić herbatę, bo wystygnie. — Teraz mi panie zechcą opowiedzieć o samochodzie, który nagle frunął w powietrze.
— Nie wiemy nic. Nie widziałyśmy.
— To źle. — Wszyscy zgodnie świadczą, że ten samochód pędził prosto na was. Czy samochód to igła, której można nie zauważyć?
— Byłyśmy zawstydzone i zalęknione.
— Czegoście się panie wstydziły i czego bały?
— No tego, żeśmy tak dziwnie chodziły.
— A kto wam kazał dziwnie chodzić?
— To się tak nagle stało. — Rozmawiałyśmy, wtem ktoś nas jakby pchnął i zaczyna ordynarnie przezywać.
— Kto to był?
— Nie wiemy. — Zaczęłyśmy uciekać.
— Przed kim?
— Nie wiemy.
— Jakże można nie wiedzieć, przed kim się ucieka? — Czy to był mężczyzna, czy kobieta, czy młody czy stary? — Czyby go panie poznały?