— Nie w lesie, a za mostkiem.
— A lubisz jeździć samochodem?
— No... pewnie, że lubię. — Tylko jeżeli na długo, to mama będzie niespokojna.
— O, zaraz widać, że jesteś dobrym synem: nie chcesz martwić rodziców. — Nie obawiaj się: szkoła zawiadomi rodziców.
Panowie pożegnali się z doktorem, kierownikiem i z panią. Usiedli po bokach, a Kajtuś we środku na dużem siedzeniu.
Wolałby obok szofera, ale i tak dobrze.
Prawdziwe auto, nie zwyczajna taksówka.
— Więc dokąd mamy jechać?
— Do Grochowa, a potem do Wawra.
Jadą. Mijają tramwaj.
— O, tym numerem jechałem. — Tu zgonił mnie konduktor. — Tu szedłem pieszo. — Tu odpoczywałem. — Tu fruwał aeroplan, — tak niziutko.
— A czy samolot może się zamienić w taksówkę?
— Nie wiem. Ale są hydroplany.
Kajtuś domyślił się, że go badają.
— Stop. — To tu. — Właśnie ten lasek brzozowy.
— Zostawili samochód na szosie. Weszli do lasu.
— Prowadź.
— Prosto. — Teraz na prawo. — Tu. — Pamięta dobrze. — A dalej nie wiem: zabłądziłem.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.