Znów zrobił niewinną minkę. Ale ona nawet nie patrzy.
Zamachnęła się i chlusnęła wodą.
Kajtuś się w porę nachylił.
Nie trafiła.
— Żebyś ręce i nogi połamał, złodzieju!
Nie jest Kajtuś ani pętakiem, ani złodziejem. Przecie mógł wodę wypić i uciec. A pić mu się chciało.
— Sama oszukanica.
I na nią zły i na siebie.
I na kolegę.
— Te, słuchaj, — pyta się kolega, — co znaczy: fijołki w głowie?
— Pewnie: że nie wie, co gada. Sam się możesz domyślić.
Zatrzymali się przed fotografem.
— Wejdę z tobą.
— Jak sobie chcesz.
Wchodzą.
— Ile kosztuje pół tuzina gołębi?
— Jakich wam znowu gołębi?
— Pocztowych, gabinetowych. — Będziemy trzymali gołębie na kolanach.
— A pieniądze macie?
— Jeszcze nie. Ale się postaramy.
— Naprzód się postarajcie, a potem przyjdziecie.
— Co pani z nimi gada? — wtrącił się pan w okularach. — Tu się tylko ludzi fotografuje. — I osły.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.