Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

I wyrósł na wyspie pałac. Akurat taki, jak pragnął: ani za duży, ani za bogaty.
Tak właśnie murem kamiennym otoczony. Taka właśnie brama żelazna, i taras i wieżyczka.
— Chcę zobaczyć, jak tam jest w środku.
Ale nie powtórzył rozkazu, bo na brzegu zaczęli się gromadzić i palcami pokazują.
— Teraz rozpocznie się wrzawa, — pomyślał Kajtuś.
Ale nie. — Aż dziwno.
Gazety doniosły, że jeden z zagranicznych gości postanowił zostać w Warszawie na zawsze. — Podoba mu się tu, i klimat zdrowy. A zagraniczny miljoner choruje na astmę, więc potrzebne mu czyste powietrze; bo mu ciężko oddychać. — Dlatego właśnie pałac na rzece zbudował, i dziwak będzie sam mieszkał.
Gazety podały fotografje, jak pałacyk wygląda we środku. — Jedna podała zmyśloną rozmowę z bogaczem. — Wyrażano zdziwienie, że ktoś w nocy pozabierał z różnych sklepów rzeczy i że to wszystko znalazło się w tym pałacu. Zginęły też cztery ładne obrazy z wystawy.
— Nie wątpimy, — pisały gazety, że nowy przyjaciel Warszawy zapłaci. — Amerykanie mówią, że „czas — to pieniądz“, więc miljoner nie chciał tracić czasu na niepotrzebne rozmowy i targi. — Widzi — bierze — płaci. — Jedni wiele gadają, a drudzy robią. — W jeden dzień przybył Warszawie budynek, który będzie ozdobą miasta. — Oto przykład dla na-