Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Nareszcie w niedzielę wieczorem na wieży przed bramą i we wszystkich oknach po raz pierwszy zapłonęły światła. — Wyglądało ślicznie.
— Takiemu to dobrze, — mówili ludzie, którzy z rodzinami przyszli na brzeg, żeby podziwiać pałacyk na Wiśle.
A Kajtuś posłał sobowtóra i pierwszą noc spędził w swoim nowym domu.
Sam czuł się szczęśliwy. Teraz pomyślał o innych: zaprosi kolegów, kierownika (jest dobry), pielęgniarkę (była dobra), panią (bardzo dobra). — Wszystkich zaprosi; przebaczy nawet tym, którzy mu dokuczali.
Murzynek przyniósł kolację: kurczaka z sałatą, kompot, tort, herbatę. Kajtuś zajada, bo na świeżem powietrzu ma doskonały apetyt.
Zajada tak — i nowe plany układa.
Kiedy już będą wiedzieli, że jest czarodziejem i dobrym księciem, sprowadzi z Tatr jedną górę, żeby dzieci miały saneczki i narty. — Urządzi dla wszystkich ślizgawkę. — Będą zabawy i poczęstunki.
Cała Polska będzie bogata. Potem nawet chińczycy i eskimosi.
Jedno robić będzie sam, wyczaruje; a inne znów za pieniądze. Żeby ludzie mieli pracę i zarobek.
Zjadł Kajtuś na deser słodką i soczystą gruszkę, a potem wszedł kręconemi schodkami na wieżę i patrzy na miasto.
Po prawej stronie zamek królewski, który