Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

broni pnące się w górę domy, gdzie małe gwiazdy okien zapalają się i gasną. Latarnie bulwarów odbijają się w rzece złotemi iskrami.
Zachciało mu się spojrzeć przez lunetę: zobaczył ludzi, małe ciemne na brzegu punkciki.
Przypomniał sobie, jak raz podczas wycieczki szkolnej grała na statku muzyka.
Więc czemu nie spróbować? — Już dziś zacznie. Muzyką powita Warszawę.
Wydał dwukrotny rozkaz.
I usłyszała Warszawa koncert nad koncertami.
Zatrzymały się samochody, żeby nie przeszkadzać. Ludzie stoją na ulicach i placach. Otwierają okna. — Znawcy mówili potem, że pierwszy raz w życiu słyszeli podobnie piękną grę.
A Kajtuś czarodziej schodzi po krętych żelaznych schodkach do kąpielowego pokoju, spuszcza do pasa koszulę i myje się pachnącem mydłem.
— Sasu adan ra? — pyta się murzynek.
— Nie rozumiem.
— Czy pomóc, książe panie?
— Nie trzeba. Możesz iść spać.
Roześmiał się Kajtuś, bo sobie przypomniał, że kiedy był mały, powiedział do mamy:
— Gdybym był czarodziejem, zrobiłbym tak, żeby nigdy nie myć mi uszów ani szyi, ani zębów nie czyścić.
Cztery dni i trzy noce spędził Kajtuś w swoim zamku na wyspie. Raz był tylko w mieście.