Klasnął w ręce — ukazała się motorówka. Wsiadł, włożył czapkę niewidkę. — Ale nie długo bawił. — Wrócił do siebie. Woli w swoim ogródku. — Altankę dodał, kazał ptakom śpiewać. — Ma psa, króliki, jeża (jak Robinzon). — Zniżył mur, żeby mu nie zasłaniał widoku; poco mur obronny, gdy nikt nie zaczepia? — W pokojach też zmienia, poprawia, przestawia. Myśli, jaką na wieczór zgotować nową niespodziankę, — co urządzi w niedzielę.
Czyta Kajtuś, bo ładne ma książki; ale raz wraz książkę odkłada, bo różne myśli mu przeszkadzają.
Kiedy i gdzie pierwszy raz się ukaże? — Czy na wyspie, czy na zamku, czy balkonie teatru, na placu, czy w ratuszu, czy w defiladzie przez ulice miasta?
Co powie, jaką wygłosi mowę?
Mowa będzie krótka.
Przeprosi za wszystko, co zbroił, gdy był lekkomyślnym chłopcem: niech każdy powie, jakie poniósł straty i co żąda za to.
Zagrozi wrogom Polski, gdyby przez zazdrość chcieli napaść albo wyrządzić krzywdę.
Niech będą cierpliwi. Postara się Kajtuś, i będzie dobrze...
Dziwi się, że gazety nie piszą o nim. Jakby zapomniały, albo nie wiedziały.
— Kiedy robiłem głupstwa, drukowali nadzwyczajne dodatki; a o koncercie żeby choć jedno słówko.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.