Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Zupełnie jak w szkole. Wtedy tylko krzyczą i grożą, kiedy coś zginie, albo się pobiją, albo szybę stłuką, albo atrament wyleją. — O dniu spokojnym wcale się nie mówi. Zawsze tylko, co złe, — wtedy awantura. — Przecież nietylko lenistwo i zaniedbanie, ale i staranie i dobra wola.
Nie wie Kajtuś, że gazetom pisać zabronili.
Dowie się biedak niezadługo.

Drugiego wieczora, prócz muzyki, urządził Kajtuś tańce na murze i na tarasie. — Piękny był balet w kolorach ogni bengalskich, i żywe obrazy.
Trzeciego wieczora puścił film na ogromnym ekranie, żeby widać było zdaleka.
Długo stali nad brzegiem rzeki mieszkańcy Warszawy. Nawet dzieciom pozwolili późno iść do łóżka.
— Niech mają uciechę, — myśli Kajtuś, zadowolony, że mu się tak udaje.
Ale przez cały czwarty dzień był smutny. Jakby coś złego przeczuwał.
Jakby przeczuwał, co stać się miało w nocy.
Głowa go boli. Senny, zniechęcony. — Patrzy na Kajtusia murzynek smutnemi oczami. — Pies mu rękę polizał i oparł głowę o kolana. — Nawet Wisła jakby wolniej płynie. — Nie je Kajtuś potraw smacznych na porcelanowych i srebrnych talerzach.