Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Wychodzą.
Kajtuś milczy.
Przypomina sobie:
— Ten nazwał mnie osłem. tamta smarkaczem. Ta wodą oblewa, tamten zerwał się do bicia.
A dlaczego?
— Bo nie mam pieniędzy.
Gdyby tak mieć złotówkę, wszyscy byliby grzeczni.
I do kina wpuszczą. I wodę dadzą, — nietylko czystą, ale z sokiem.
— Ile już było sklepów?
Osiem.
— Nieprawda, bo dziewięć.
— Może się pomyliłem.
Zaczęli liczyć: razem z przekupką — dziewięć.
— No jazda!

Do następnego sklepu znów weszli razem.
— Proszę pokazać pasek.
Patrzy, przekłada, przymierza. — Ogląda klamrę. Liczy dziurki. Chucha, wyciera. — Grymasi.
Ten pasek za cienki, ten za ciemny, tamten za szeroki.
A panienka, co jeden położy, to drugi zaraz chowa do pudła.
— Boi się, że ukradnę, — pomyślał Kajtuś.
Nic dziwnego. — Różni się w sklepach kręcą. — Przychodzą — nudzą — nie kupują. I naprawdę ukraść próbują.