Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz. Na czysto sprzątnęli wyspę i zameczek. — Szkoda: ładny był.
— Ładny. A zdawało mi się, że nie trafili.
— Co mieli nie trafić? — równo, jak po stole. — Wyspa to nie okręt i nie aeroplan. — Wycelowali prosto w latarnię. — Nasza artylerja dooobra.
— Sprzątnęli czarodzieja.
— Ty wierzysz, że to był czarodziej?
— Tak podobno mówią uczeni. — Albo gwiazdon z innej planety, albo czarodziej. — Sierżant opowiadał.
— Po mojemu, poco go było ruszać? Siedział spokojnie, — grał, śpiewał, — ludziom było weselej.
— Nie moja kompetencja. Władza wie, co robi. — A jak most sztorcem postawił i powywracał drzewa? — Wiadomo, co takiemu wpadnie do głowy?
— Można mu wytłumaczyć. — Przydałby się Polsce czarodziej.
— Daj ty spokój. — Być u takiego w niewoli?
— Nasi podobno (sierżant mówił) nie chcieli jeszcze strzelać. Niemiec się uparł.
— A no: utopili i kwita.
— Kto wie: jeżeli czarodziej, może się wyratować; teraz dopiero mścić się zacznie.
— Nie moja kompetencja. Władza wie, co robi.
Pojechali.
— Więc to swoi do mnie strzelali? Nie, nie będę się mścił. — Trzeba iść w świat.
Zgarbił się i ciężkim krokiem ruszył naprzód.