Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

uczonych. — Dziś, zaraz komisja uczonych jedzie do Warszawy. Jutro może być już zapózno.
Anglik zapalił fajkę, wyjął ołówek i notes.
— Ilu ma jechać uczonych?
— Niech jedzie dziesięciu.
— Dobrze. Pojedzie dziesięciu. — Kto?
— Jeden uczony fizyk, jeden uczony chemik, jeden inżynier i doktór...
— Panowie koledzy, — woła niemiec, — tak nie można. — Trzeba zastanowić się, trzeba pomyśleć, — Dlaczego ma być uczonych dziesięciu, a nie ośmiu albo dwunastu?
— Owszem, zastanawiaj się pan; kto panu broni?
— Rozważaj pan, jeśli pan ma czas, — krzyknął Włoch — bo my nie mamy czasu. - Nieznany, jest jak wulkan, który każdej chwili może wybuchnąć. Mówię tak, bo mam dokładne wiadomości z Warszawy.
— Spokojnie. Chwila cierpliwości — uspokaja zebranych anglik.
Francuz wyjął z kieszeni zgnieciony kawałek papieru, pożyczył od anglika ołówek i pisze coś.
Wszyscy czekają, a Niemiec mruczy pod nosem:
— Wszystko trzeba robić powoli i metodycznie.
Delegat francuski czyta z kartki:
— Więc z Londynu pojadą: fizyk, zoolog i spirytysta. Z Paryża jadą: chemik, lekarz i psy-