Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć nietylko osobę, która tam gdzieś coś robi, ale i twarz, oczy, nos, usta — żeby ją można było sfotografować i poznać. — Mam już plan gotowy: jeszcze tylko jeden rok pracy. — Najtrudniejszy był początek: sześć lat się mordowałem. — O, patrzcie panowie.
Wynalazca pokazał rękę.
— Jak widzicie, mam tylko trzy palce u lewej ręki, bo dwa palce urwała mi maszyna. — Pięć miesięcy leżałem w szpitalu; myślałem, że już wszystko przepadło, bo oślepłem zupełnie.
Uczeni pochylili głowy.

Jeszcze kilka posiedzeń odbyli uczeni, a potem nie mieli już nic do roboty i zaczęli się nudzić.
Chcieli wrócić do domu, do swoich książek i pracowni.
— Jest spokojnie. Jesteśmy niepotrzebni.
— Nie, musicie zostać, — odpowiedziały rządy państw przez swoich konsulów.
— Ha, trudno.
Każdy siedzi w swoim pokoju, czyta, pisze, studjuje. Zbierają się rzadziej, — co drugi dzień, co trzeci.
— Nic nowego.
Rozmawiają o tem i owem. Zaprzyjaźnili się, bo taki już zwyczaj między uczonymi, że stanowią jakby rodzinę.
— Wiecie koledzy, — powiedział raz astronom, — jeżeli Nieznany więcej się już nie ode-