Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Kajtuś widzi, że ludzie patrzą na niego. Zaniepokoił się. Może znów go czeka jaka przygoda? — Znów był nieostrożny, — przypomniał sobie, że bez pozwolenia nie wolno nikomu jechać zagranicę.
— Pokaż pieniądze, — niecierpliwi się kasjer.
Pokazał złotówkę.
Śmieją się.
— Ruszaj tam, skąd przyszedłeś.
— Na roboty chce pewnie jechać do Francji?
— Może do ojca?
— Uciekaj, mały. Nie zabieraj czasu.
Ludzie śpieszą się. Każdy boi się spóźnić. Chcą zająć lepsze miejsce przy oknie.
Innym razem Kajtuś by się rozgniewał, bo nie lubi, jak z niego żartują. — Teraz wszystko mu jedno.
— Pilnuj, żeby ci złotówki nie ukradli.
— Niech się pan nie boi.
Odchodzi. Zmieszał się z tłumem.
Pomyślał:
— Chcę mieć bilet i paszport. Chcę mieć bilet.
Wcale niepotrzebnie dochodził do kasy. Nie zastanowił się. Jak zwykle.
Ominął zdaleka policjanta. Podał bileterowi bilet. — Jest już na peronie.
Patrzy: stoi pociąg. — Lokomotywa ciężko oddycha.
— Jedziesz? — pyta się konduktor.