Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak.
— To wsiadaj prędko, bo ruszamy.
Kajtuś wchodzi do przedziału.
Pociąg rusza.

Siedzą tylko dwie osoby: pani w żałobie i dziewczynka czarno ubrana.
Wcisnął się Kajtuś w kąt ławki przy ścianie, zamknął oczy i myśli.
— Tyle razy chciałem podróżować. Teraz jadę w dalekie kraje. Stało się tak, jak chciałem. Więc dlaczego mi smutno?
Westchnął.
— Szkoda cichego domu na Wiśle. — Za co do mnie strzelali? — Co im przeszkadzało? — Czy źle było, że muzyka grała, i wszyscy mieli za darmo kino?
Niesprawiedliwie obeszło się z nim miasto rodzinne.
— Nie wychylaj się, — mówi pani do dziewczynki. — Iskra może ci wpaść do oka.
Dziewczynka zaraz się usłuchała i usiadła na ławce.
— Pamiętasz, mateńko: kiedy ostatni raz wróciłyśmy z Warszawy, tatuś oczekiwał na dworcu?
— Pamiętam, Zosiu.
— Kto teraz wyjdzie na nasze spotkanie?
— Nikt. Andrzej zajedzie bryczką.
Głos dziewczynki wydał się Kajtusiowi znajomy.