— Chcę mieć łopatę. Chcę mieć łopatę.
Noc. Cisza. Ciemność.
Kajtuś kopie. Ziemia twarda. Ręce bolą. Gorąco. Zrzucił marynarkę. Kopie, odrzuca ziemię, mierzy dół, czy już dosyć.
Już zapomniał nawet, gdzie jest i co robi. Tylko zawzięcie. — Byle głębiej, byle mocniej, byle więcej ziemi z dołu na brzeg wyrzucić. — Nie odpoczywa.
Skończył.
Kot przebiegł ścieżką.
Kajtuś pchnął ciężką skrzynię — raz, drugi, trzeci. — Drgnęła, zachwiała się. Jeszcze raz: obsunęła się.
Coś błysnęło na ziemi. — Podjął, patrzy: dwie monety po 20 groszy, które był wtedy zarobił na targu i schował na pamiątkę.
Chuchnął.
— Na szczęście!
Rzucił na wieko skrzyni i wszystko ziemią przysypał.
Rozkazał przezornie:
— Niechaj nie będzie znać, że tu ktoś kopał. Niech trawą porośnie.
Tak właśnie się stało, jak rozkazał.
Wraca.
I tak mu się zdaje, że ten skarb zakopany — to jego cały zapas, gdy powróci z podróży. Że dom Zosi — to jakby cicha przystań, gdzie będzie mógł odpocząć po trudach dalekiej drogi.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.