Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcesz, to się pytaj. Ja się nie będę na pośmiewisko narażał.
Tak rozmawiają dwaj chłopcy: jeden taki duży, jak Kajtuś, a drugi starszy.
Patrzą oni, patrzy Kajtuś.
— Chyba ich znam? Gdzieś ich widziałem. Ale nie może sobie przypomnieć.
— Przepraszam bardzo, czy pan z Warszawy przyjechał?
— Tak, panie, — odpowiada Kajtuś także po francusku.
— Przepraszam, czy pan zawsze mieszkał w Warszawie?
— Od urodzenia.
Zbliża się starszy chłopiec i mówi do brata po polsku:
— No widzisz głupi? Przecież Kajtuś nie mówi po francusku.
— Może się nauczył. — Trzy lata nie widzieliśmy go.
— A już: nauczył się. On jeden był do nauki. Leniuch gorszy od nas.
Kajtusiowi przykro się zrobiło.
— Poczekaj: spytam się. Bo chyba rozumie? — Przepraszam, czy pan rozmawia po polsku?
— No pewnie, — przyznał się Kajtuś, znużony długim wstępem i ciekaw, kto oni.
— Więc Kajtuś? — krzyknęli obaj.
— Ten sam. — A wy kto?
— Nie pamiętasz? — Jakeśmy razem wybrali się do Wisły, i chłopcy ci ukradli ubranie?