Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgolili mi trochę gotówki. Niech im będzie na zdrowie.

Stanął sam w kolejce przed kasą.
— Gdzie oni się wszyscy pomieszczą?
Zmieścili się w ogromnym gmachu.
Głowa przy głowie. Zda się, niema już ani jednego miejsca, a płyną coraz to nowe szeregi, — rozchodzą się po wszystkich piętrach sali, do lóż, na parter i galerję.
Aż jedno tylko wolne miejsce zostało — obok Kajtusia.
Orkiestra zagrała. — Zaczęło się przedstawienie.
Pierwsze: tresowane konie.
Drugie: akrobaci.
Ale publiczność czeka niecierpliwie na zawody bokserów. — Ciekaw i Kajtuś. Dziwi się, że nikt nie bije oklasków. Może tu inna moda w Paryżu.
Po przerwie wyszli na arenę bokserzy. — A murzyn najwyższy, nogi stawia mocno.
Było na co patrzeć.
Kiedy walczyła trzecia para, węgier z grekiem, — Kajtuś był tak podniecony, że zapomniał nawet, gdzie jest, i krzyczał po polsku:
— Lu go! — Jeszcze! — Lej! — Mocniej!
Wtedy właśnie wolne miejsce obok Kajtusia zajęła piękna pani.
Kajtuś krzyczy, a ona patrzy z uśmiechem. — Potem wyjmuje z torebki kubek i flakon i zapytuje uprzejmie: