Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Chcą go zatrzymać lokaje w czerwonej liberji, ale nie zdążyli. — Już jest na arenie.
— Czerwona maska! Czerwona maska! Co to za chłopak?
Dyrektor cyrku odwraca się. — Patrzy. — Nie rozumie.
Galerja krzyczy:
— Nie błaznować! — Kanciarze. — Nie zgrywać głupich.
Ale parter i loże — bogata publiczność się śmieje. — Ciekawi, jaką to niespodziankę przygotował dyrektor. Bo znany był z dowcipnych pomysłów.
A widok był naprawdę zabawny. — Jak boks boksem, nie widział nikt jeszcze takiej pary.
Murzyn też myśli, że to żart białych panów. — Podchodzi z uśmiechem do Kajtusia, chce go wziąć na ręce, podnieść do góry, żeby lepiej małego widzieli...
Ale Kajtuś wyrwał się, skoczył i tak jakoś całem ciałem zręcznie uderzył, że murzyn się obalił, a Kajtuś na niego. Podnosi się niezgrabnie murzyn, a Kajtuś już w rękawiczkach, uderzył go dwa razy. Kajtuś stoi, a murzyn leży
Teraz już wszyscy się śmieją.
— Dobrze malec udaje. — Niech pokaże, czy silny. — Niech pokaże, co umie.
Skinął Kajtuś na dyrektora cyrku, coś mu szepnął do ucha.
Zaraz wnoszą lokaje żelazny drąg zakończony dwiema ciężkiemi kulami. Kajtuś splunął