Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak to zrobić? Idzie. Rozgląda się.
Idzie. Patrzy. — Myśli. Patrzy. Czeka.
— Ta nie. — I ta nie.
Mniejsża o te lody, ale wstyd przegrać. Musi postawić na swojem.
Aż nareszcie są.
Dwie. — Uczenice. — I starsze. — Śmieją się. — Rozmawiają. — Nie spieszą się.
Jedna drugą nazwała Zośką.
Powiada:
— Słuchaj, Zośka, jak znów przyjedziesz...
Więcej Kajtuś nie słyszał. Ale ma plan.
Dał ręką znak, że zaczyna. Przeszedł na drugą stronę, wyprzedził je i wrócił — i prosto na spotkanie.
Idzie. Głowę zwiesił, niby zamyślony.
Już je mija. — Nagle staje. — Spojrzał.
— Ooo. Zośka! — Kiedy przyjechałaś?
Ona patrzy. Stoi zdziwiona.
A on — hop! — objął za szyję — i pac! pocałował.
Głupia, — jeszcze się nachyliła. Tak się pysznie udało.
Dopiero oprzytomniała.
— Ty co za jeden?
— Ja? — A no Kajtuś.
— Co znów za Kajtuś?
— Nic, — taki chłopak.
Oblizuje się, że niby pocałunek smaczny.
I w nogi.
One patrzą, dziwią się, — aż się domyśliły.
— Poczekaj, andrusie.