Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucił słuchawkę i wszedł na salę.
Dyrektor cyrku siedzi przy stoliku z literatami i bankierami.
Wszyscy przy wszystkich stołach mówią o Kajtusiu:
— Ależ heca z tym malcem. — Nic podobnego nie widziałem w życiu. — A przecież byłem korespondentem z trzech wojen. — Brałem udział w wyprawie na biegun północny i na pustynię Gobi. — Widziałem dziesięć koronacyj królewskich. — Byłem na czubku wszystkich piramid i na wieży Babel. — Dwadzieścia sześć razy pojedynkowałem się. — Polowałem na orły skalne. — Dwa razy byłem rozszarpany: przez tygrysa i przez kulę armatnią. — Topiłem się, trułem, wisiałem na szubienicy indyjskiej, w Afryce ludożercy ugotowali mnie w rosole z żółwi szyldkretowych. — Ale wszystko to głupstwo w porównaniu z dzisiejszą walką.

Dyrektor lekko zapukał do drzwi. — Wyszedł doktór w białym fartuchu.
— Co słychać?
— Śpi. Spokojnie oddycha. — Nawet puls dobry. — Jutro pozwolę z nim porozmawiać, ale tylko panu i tylko pięć minut.
— To dobrze. — No, spać, bo i ja zmęczony.
Przed hotelem dyrektor cyrku spotkał się z murzynem.