Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

mochód i konia. — Wszystko kupię, zapłacę. — Będziesz gwiazdą filmową, nie cyrkowcem. — Gdy urośniesz i zechcesz, możesz wrócić do cyrku.
— Zgadzam się, — mówi Kajtuś.
— Bardzo się cieszę, że mi ufasz.
Serdeczny uścisk ręki potwierdził umowę.

„Trzy występy Czerwonej Maski“.
Na słupach, na ścianach, w gazetach ogłoszenia z fotografją Kajtusia.
— Siłacz. — Bokser. — Sławny!
„Za trzy dni... Pojutrze... Jutro.“
— Występ — siedem minut i czterdzieści sekund. — Tak orzekli doktorzy.
Na koniu arabskim w świetle reflektorów ukazał się na arenie Kajtuś. W trykocie z przepaską, lśniącą złotemi i zielonemi cekinami.
Orkiestra gra. Koń dumnie potrząsa grzywą. Kajtuś ręką wita publiczność.
Murzyn przynosi stolik; na stoliku różne kółka, drążki, chorągiewki, piłki.
— Popis zręczności.
— Nie chcemy — krzyknął ktoś, a za nim wszyscy.
— Nie chcemy. — Nie pozwalamy. — Żadnych sztuk. — Nie męczyć chłopca. — Dać mu płaszcz, bo się zaziębi. — Niech rośnie i będzie zdrów...
Kajtuś pokazuje na migi, że wcale nie zmęczony. — Wychodzi dyrektor cyrku, chce uspokoić publiczność.