Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

szy: chce zobaczyć te wielkie koła i tłoki podczas pracy.
— Czy mogą się zepsuć? Co będzie wtedy z okrętem? — Dlaczego ta maszyna czynna, chociaż okręt stoi?
— To dynamo: oświetla okręt i wentyluje. — No, pójdziemy już.
— Nie, zaczeka. — Musi zobaczyć: lubi rzeczy potężne. — Czy jest huk i zawrotna szybkość?
Nie było rady. Stała się rzecz niebywała. Okręt opuścił port o godzinę wcześniej, niż było w rozkazie. — Dopiero na pełnem morzu dogonił ich statek, który przywiózł śpóźnionych pasażerów i marynarzy. — Za ten kaprys Kajtusia zapłacił dyrektor cyrku pięćset dolarów kary.
— Nie szkodzi. — To reklama. — Dobrze Kajtuś zrobił: ludzie sławni powinni mieć kaprysy.
Najstarszy marynarz uścisnął mu rękę.
— Czterdzieści lat wożę ludzi przez ocean. Dumny jestem z takiego pasażera.
Wieczorem w sali balowej odbył się bankiet na cześć Kajtusia. — Panowie we frakach, panie w białych sukniach patrzą na Kajtusia przez lornetkę.
Chłopcy okrętowi przyglądają mu się z podziwem i zazdrością. Czytali o nim w gazetach.
— Więc to wszystko prawda, — nie czar i nie sen? — Więc zwyczajni ludzie, jeżeli za-