Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Znów krawiec przymierza, znów fryzjer inaczej układa potargane włosy.
Kłócą się, czy rana ma być na policzku, czy na czole. A Kajtuś stoi, jak głupi i czeka.
— No dosyć.
— Jeszcze chwileczkę.
W scenie trzydziestej, gdzie sierota ma płakać, Kajtuś nagle wywalił jęzor i śmieje się w aparat.
— No widzisz, mój miły. Sam teraz jesteś winien. Umyślnie popsułeś taśmę. Musisz powtórzyć.
Woli grać sam albo z dziećmi, a najgorzej z dorosłemi gwiazdami.
— Już dobrze, — dąsa się Kajtuś.
Ale dorosła gwiazda niezadowolona, bo podniosła rękę za wysoko, albo głowę trzymała za nisko. — Więc znów od początku.
Znów Kajtuś biegnie i rzuca się jej w objęciach i głośno woła:
— Mamo!
A cicho:
— Niech pani do choroby trzyma łeb, jak trzeba.
Gwiazda się obraziła. Musi ją Kajtuś przeprosić.
Przerwa nareszcie. Ba! — Przyszedł redaktor angielskiej gazety, chce porozmawiać z Kajtusiem. Przyszedł dyrektor wytwórni. — Przyszedł delegat wręczyć podziękowanie za popis pływacki. Żona miljonera chce go ucałować.