— Niech pocałuje psa w nos.
Patrzą na niego, jak na małpę w zwierzyńcu. A gdy Kajtuś nie chce, sekretarz mówi:
— Podpisałeś umowę.
No tak: zobowiązał się, podpisał.
— Jeszcze jeden ostatni raz. — Przecież jesteś artystą, przecież ci zależy, żeby obraz był ładny, — mówi reżyser.
— Nie jestem artystą i wcale mi nie zależy.
— To ważna scena, drogi przyjacielu.
— Nie jestem pana przyjacielem. Nie lubię pana, nie znoszę.
— Ależ za co?
— Za to, że pan jest dla mnie taki dobry, taki cacany. — A dlaczego pan pchnął staruszka, dlaczego pan wytargał za uszy tych chłopców i wyrzucił i nie zapłacił ani grosza?
— Wytłumaczę ci, tylko bądź cierpliwy Dziewczynkę wziąłem z łaski, bo mnie jej matka prosiła. — Dałem lustro i kazałem się w tydzień nauczyć.
— Czego?
— Miała się naprzód uśmiechnąć, potem patrzeć trochę zdziwiona, trochę przestraszona, potem miała się ucieszyć. — Leniuch, nie nauczyła się. Straciłem przez nią dwa dni. — Chłopcy mieli się bić na ulicy, i samochód miał ich przejechać.
— Wiem. Źle się bili, bali się, że samochód naprawdę ich przejedzie.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.