Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

— No tak. Więc wybrałem odważnych. Zepsuli mi trzydzieści metrów taśmy. Musiałem karę zapłacić.
— Pan wszystko umie wytłumaczyć.
— Nie rozumiesz, drogi kolego.
— Nie chcę być pana kolegą i powiem dyrektorowi wytwórni, że chcę innego reżysera.
— Zgodzi się, napewno się zgodzi. — Da innego reżysera, a mnie wypędzi. I stracę chleb; a mam żonę i dziecko. — On chce się mnie pozbyć: weźmie młodszego, tańszego i jeszcze surowszego dla aktorów. — Bo mówi, że jestem za mało energiczny, zbyt pobłażliwy. Nie rozumiesz, chłopcze. — Mieszkasz w pałacu i nie wiesz, co się tu dzieje.
— Nie wiem, — pomyślał Kajtuś, — ale dowiem się. Chcę wiedzieć.

Doktór zamyka drzwi pokoju Kajtusia.
— Dobranoc.
Kajtuś leży cicho. Potem ostrożnie podnosi się, ubiera, nakłada czapkę niewidkę i przez ogród wychodzi na ulicę.
Chce wiedzieć co się dzieje, jak żyją bezrobotni w tem bogatem mieście gwiazd filmowych.
Co widział... co słyszał...
Oto biedny pokój i jego mieszkańcy.
— Niema pracy, — mówi ojciec rodziny. — Za miesiąc mają nakręcać nowy obraz, gdzie potrzebne są tłumy. Może uda się coś zarobić