Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwny chłopiec, — mówi nauczyciel muzyki. — Czasem przyjemnie mieć z nim lekcję, a czasem aż trudno wytrzymać. Czasem gra prześlicznie, to znów ma palce jak z drewna.
— Nigdy niewiadomo, co mu strzeli do głowy, — żali się sekretarz. — Gdyby nie ja, już by zerwał umowę. — Nie pozwoli sobie zwrócić najmniejszej uwagi. — Zaraz się obraża i mówi: „no to nie“. Albo: „co mnie to obchodzi“. Uparty, ambitny i kapryśny. — Może się zmarnować, a byłaby szkoda.
— Rozpieszczony i zuchwały, — mówi nauczyciel gimnastyki. — Dla niekarnych niema miejsca na świecie.
— Nie ma silnej woli, — żali się doktor. — Niecierpliwy, chce odrazu i zaraz. Kiedy go ząb bolał, byłem u czterech dentystów. Już tak się ostrożnie starali. Aleee. Wyrywa się, złości, ucieka. Chce leczyć ząb z zamkniętemi ustami. — Czasem już naprawdę zawiele sobie pozwala.
— Telegrafowałem do dyrektora cyrku, żeby przyjechał się nim opiekować. — Sam prowadzi samochód i pędzi, jak warjat; zabić się może. — Uparł się, że za tydzień obraz musi być gotowy.
No tak, Kajtuś nudzi się i buntuje. Nie chce, nie będzie się słuchał. — Nie poto jest czarodziejem, żeby robić to, co mu każą. — Podpisał umowę, wiec niech skończą nareszcie ten film, żeby dyrektor cyrku otrzymał pienią-