Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

tarza. — Widzi stół, przy którym odrabiał lekcje, i łóżko, i doniczkę w oknie, i kubek do kawy, — i ojca i mamę.
Szarpnął strunami skrzypiec: ujrzał sobowtóra.
Gra Kajtuś o swojej szkole, podwórku szkolnem, gwarnem. Gra pauzę hałaśliwą. Widzi ławkę, na której siedział w klasie. Opowiada dźwiękiem strun o sprawiedliwym kierowniku szkoły. — Daleko, daleko...
Gra bajki, które słyszał, gdy mały był i do szkoły nie chodził. Gra Czerwonego Kapturka, Kopciuszka i kota w butach. O krasnoludkach i o dobrej wróżce, — i o Zosi sierocie i jej mamie — wdowie.
Widzi Kajtuś cmentarz i grób babci, — o babci opowiada, o słabej, pochylonej dobrej — opowiada skrzypcami.
Dwie łzy stanęły w kącikach pod powiekami, rzęsami je kołysze w górę, na dół, w górę, na dół.
Śpiewają skrzypce Kajtusine o dziadku, który był porywczy, o tajemniczym zegarze i dzikiem winie, o psach i o kurce, która przestała się nieść. — Dawno... bardzo dawno...
— Kto ty jesteś? — pytają się skrzypce Greya.
— Zgadnij, — odpowiada Kajtuś. — Zgadnij, słuchaj.
I znów o Wiśle, a nad brzegiem Wisły domy drewniane, chaty rybaków. — Chat przyby-