Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

Migają jasno oświetlone domy, sklepy. Kajtuś widzi, oczy ma otwarte, ale jego myśl śpi. — Nic go nie obchodzi.
Porwany!

Zaledwie samochód stanął przed pięknym ogrodem, zajaśniała brama i sama się otworzyła. Zaledwie zajechali przed pałac, zapaliło się światło na marmurowym tarasie i we wszystkich oknach wspaniałego pałacu.
Lokaj zgiął się w niskim ukłonie i prowadzi Kajtusia po dywanie do gabinetu miljonera.
— Proszę zaczekać.
Zabrał z biurka telefon i wyszedł.
Kajtuś został sam. — Bardzo dobrze.
Jedną ścianę pokoju zajmuje wielka szafa, pełna książek dużych i małych. Na stole książki w bogatych oprawach. Na trzech ścianach obrazy. — Portrety nad biurkiem: jeden obraz przedstawia młodą kobietę, a drugi portret chłopca. — Na biurku kałamarz, przycisk, popielniczka, wiele różnych pamiątek kosztownych.
Usiadł Kajtuś przy stole na wygodnym fotelu i przegląda rysunki w książce. Jedne ciekawe, drugie nieciekawe. Nieuważnie, niecierpliwie przerzuca karty, czeka, — patrzy na ścianę.
— Kto jest ten chłopiec, do kogo podobny, kogo przypomina? — Oczy tego chłopca już raz kiedyś widział.
Kajtuś przeciągnął się. Nudno. Ziewa. Myśl jego śpi.