Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam wielu nieżyczliwych. Głodni i bezrobotni myślą, że to moja wina; a bogaci zazdroszczą mi, że mam więcej od nich; chcą mieć jeszcze więcej, a ja im przeszkadzam.
— Więc niech pan nie przeszkadza, niech pan da pracę i chleb tym, którzy nie mają.
— Gdybym chciał nie przeszkadzać, musiałbym zamknąć wszystkie moje kopalnie, fabryki i składy. Bo kto u mnie kupuje, nie kupuje u nich. Byłoby jeszcze więcej rodzin biednych bez pracy, nowe tysiące bezrobotnych.
— Więc pana lubią te tysiące ludzi, którzy pracują w pana kopalniach, biurach i fabrykach?
— Nie, nie lubią mnie.
— Może mało pan im płaci?
— Gdybym więcej płacił, musiałbym sprzedawać swój węgiel i żelazo drożej, cena mojego sukna, mojej kawy i gumy byłaby wyższa: nikt nie będzie u mnie kupował. Odrazu wszystko stracę.
— Więc dlaczego? — zaczął Kajtuś, ale nie skończył pytania.
Bo oczy ma otwarte i widzi, — i słyszy, — i czuje, ale myśl jego zmęczona zasnęła.
Grey spojrzał na zegar.
— Późno już... Widzisz chłopcze, — myślą ludzie, radzą i różnie probują. Jedni powoli i mozolnie, drudzy prędko, w natchnieniu. — Teraz późno. Jeżeli tu zostaniesz, nieraz będziesz jeszcze rozmawiał z swoim opiekunem. —