Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy sprawa była trudna, a zazdrośni koledzy mówili:
— Filips nie pokazuje się, bo się wstydzi. Tym razem mu się nie uda.
Nagle przychodziła depesza:
— Zamawiam pięć metrów płótna i dziesięć metrów sukna pod adresem takim i takim.
Znaczyło to, że ma być pięciu policjantów i dziesięciu agentów tajnych.
Podczas aresztu stał zawsze zdaleka, przebrany za damę w sukni. Stał z rewolwerem, gotowym do strzału. Ale nie strzelał.
Mówił zawsze:
— Wasze zadanie, to prędko i mocno pochwycić, kogo należy, moje zadanie: pilnować, żeby kto z gapiów nie dostał kulą.
Gapie — to ci przechodnie ciekawi, którzy zbierają się tłumnie, gdy jest awantura; oni najwięcej przeszkadzają.
— Jak złapać wilka, gdy w lesie drzewa go zasłaniają?
Dumny był, że nikt nigdy nie był ranny podczas aresztowania.
— Zdrowa policja powinna wyławiać zdrowych złoczyńców z pośród zdrowych gapiów. Aresztuję ludzi, a nie siekane kotlety.
Nie podobało się kolegom, że za długo zwleka. Już wie, już zna bandytę, chodzi za nim krok w krok, a nie pozwala wsadzić do więzienia.