Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Koniec dnia szkolnego. — Biegnie do szatni, w korytarzu spotyka panią.
— Antoś, dlaczego czoło masz skaleczone?
— Nic. Głupstwo.
Już na ulicy i na schodach, i już widzi mamę. Rzucił się matce na szyję i mocno przycisnął.
— Mamo, — nic więcej powiedzieć nie może.
— A tobie co się stało? — Co to? — Dlaczego głowę masz skaleczoną?
— To nic. Głupstwo.
Ale mama żąda odpowiedzi.
— Ach, mówię przecież. — Skaleczyłem się. Uderzyłem.
— Powiedz, Antoś, prawdę.
— No, pociąg się wykoleił. Nie czytała mama w gazecie?
— Jaki pociąg? — Co ty wygadujesz?
— Nie warto o tem mówić. — O której ojciec wróci? — Znów będziemy razem. — Tak przykro, gdy was nie widzę.
— Myślałby kto... Któż cię goni, że w domu chwili nie usiedzisz?
— Co słychać nowego?
— Tyle się tylko zmieniło, że rano gotowałam kawę, a teraz zupę.
Bo mama ani wie, że rano wyszedł do szkoły sobowtór, a teraz wrócił do domu Kajtuś prawdziwy.
— A tybyś, mamo, nie chciała odbywać dalekich podróży okrętem?