Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

Na takie tłumne pogrzeby idą chętnie także złodzieje, bo w tłoku łatwiej dostać się do kieszeni z sakiewką albo z zegarkiem. — Wie o tem policja i posyła tajnych agentów.
Kajtuś o tem nie wiedział; więc kiedy go ze wszystkich stron ścisnęli, włożył czapkę niewidkę i na niewidzianego łokciami i kolanami drogę sobie toruje.
I był już nawet blisko karawanu. Bo łatwiej tak. Nadepnie komu na nogę albo pięścią w bok poczęstuje; ten się odwrócić nawet nie może; zaraz kłótnia, że to niegrzecznie i ordynarnie; a tymczasem Kajtuś już dalej i dalej robi zamieszanie i w zamieszaniu korzysta.
Zwyczajni gapie nie zwrócili uwagi, ale agent czuwa. — Odrazu poczuł, że go ktoś dotyka, — przyczaił się i — łap Kajtusia za rękę, nie patrząc nawet wcale.
— Puść pan.
— Nie puszczę. Zdejm czapkę. Jesteś czarodziej.
A no, wpadł. — Trudno. — Niedobrze się stało. — Zrzucił czapkę niewidkę i idzie pokornie.
Prowadzi go łapacz i rozmyśla, co robić dalej. — Czarodziej, to zdobycz nielada. Największym detektywom się nie udawało. Naczelnika konwoju wyprowadził w pole. Filips zginął przez tego źrebaka.
— Jeżeli go oddam w policji, dostanę nagrodę. Lepiej zrobić się jego wspólnikiem.