wtedy w powietrze; zostaje tylko zegar i palec, i tym jednym palcem mogę nacisnąć sprężynę, by powrócić do cielesnej postaci.
Kajtuś dokładnie jeszcze raz obmyślił cały mechanizm i zażądał takiego zegara.
Czy że był zmęczony, czy że czar był trudny, — kolnęło, uderzyło coś Kajtusia w serce, aż ból, dreszcz, aż mu pociemniało w oczach. Oparł się o ławkę, żeby się nie zwalić.
Ale zegarek ma. Już raz na zawsze uwolnił się od pościgu ludzi. Już nie będzie muchą, myszą, gołębiem uciekał. A wróg-czarnoksiężnik zbyt słaby widocznie, bo nie może zabić Kajtusia-człowieka.
— Byłeś na pogrzebie? — pyta się mama.
— Byłem.
— Widziałeś?
— Widziałem.
— Wyglądasz bardzo zmęczony.
Ani przeczuwa biedna mama. Nic nie wie dobra, kochana.
Zresztą i Kajtusia męczy tajemnica.
— Raz jeden tylko oko w oko spotkałem swego wroga. Ale kto daje mi siłę? W czyjej jestem potężnej władzy?
Czuje, że tak jest tymczasem, że musi się wszystko wyjaśnić, że niezadługo zrozumie.
Wybrał się pewnej niedzieli na mecz futbolowy.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.