Aż spada. — Zamknął oczy. — Zamroczyła się myśl.
Leży na kamiennej podłodze.
Ciemno i cicho.
Zaduch piwnicy, wilgoci i stęchlizny.
— Jestem uwięziony.
Wstał. Sięgnął ręką. Dotknął niskiego pułapu. Krokami mierzy celę więzienną: wszerz cztery kroki i pięć kroków wzdłuż.
— Kara czy zemsta?... Chcę wiedzieć.
Dwoje oczu świecących, nie mrugających spojrzało na Kajtusia.
Ognista głownia dziewięć razy obiegła głowę Kajtusia.
Znów noc czarna.
— Jak długo? — Co dalej? — Czy tak już na zawsze?
Krąży Kajtuś po celi i zwilża język o mokre ściany ciemnicy.
Płyną dręczące minuty, czy godziny.
A tam za murami słońce, jak dawniej świeci. Dobre słońce, dobre i ciepłe.
— Ja w czarnej niewoli, a tam jasna swoboda.
Ma oczy, nie widzi; ma uszy, nie słyszy. — Jedna została mu myśl, którą wysłał do miasta swego, do Warszawy, — do domu i szkoły.
Zapłakał.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.