Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

Straszna to była chwila, gdy odrzuceni daleko od twierdzy czarodziejów, padli czterema łapami na szosę.
Spojrzał Antoś na siebie i Zosię i zawył przeciągle.
— Nie płacz, Antoś, — usłyszał łagodny głos Zosi.
Długa chwila milczenia. — Aż mówi Zosia.
— Czy nie lepiej być dobrym psem, niż złośliwym i złym człowiekiem? — Czy nie lepiej być wolnym psem, niż więźniem w kamiennym grobie?
— Nie lepiej, — gniewnie odburknął Kajtuś. — Więzienie byłoby się skończyło wreszcie.
— Skąd ta pewność? — Czy za próbę ucieczki lub inne przewinienia nie mogli nas na zawsze wtrącić do ciemnego lochu?
— Zapewne. — Ale czy możesz sobie wyobrazić, że zostaniesz psem przez całe życie?
— Nie należy tracić nadziei w ocalenie, które może przyjść wcześniej, niż się spodziewamy. — Nikt nie wie, co jutro przyniesie. — Wiem, że oni są silni, ale silniejszą jest sprawiedliwość.
Usiadł Kajtuś na tylnych łapach i psim sposobem postawił uszy do góry. Słucha.
— Nie wiem, co czują psy prawdziwe, — ciągnie Zosia, — ale i one obok żalu i tęsknoty, mają chwile radości i wesołe okrzyki. Zresztą, czy nie jesteś nadal człowiekiem? Pamiętasz przysłowie: nie suknia zdobi człowieka?