Rychło poznać mieli biedacy mękę psiego głodu.
Wierne, mocne psie łapy niosą sprawniej, niż ludzkie nogi. Psie serce nie tak prędko się męczy.
Pierwsza zatrzymała się Zosia.
— Powąchaj, jak tu pięknie. Ile setek wesołych zapachów i głosów. — Zapach igieł sosnowych, liści dębowych, kory drzew, traw
i żywicy. Grają w nosie, jak muzyka, jak śpiew. — Wystarczy unieść głowę, zwrócić w prawo, w lewo, — raz wraz inna melodja.
— Milcz! — przerwał Kajtuś porywczo. — Nic niema pięknego ani wesołego. — Kłamiesz.
— Prawdę mówię.
— Kłamiesz! — Złe, marne, podłe psie życie. — Wolę być nawet najnieszczęśliwszym człowiekiem.
Nie chce się Kajtuś przyznać, że uczuć podobnych doznaje. Nie oczami, ale węchem poznaje teraz świat i jego obrazy. — Biegnąc spotyka znajome i obce, ciekawe wonie. Czujnie zwraca nos to w tę, to w tamtą stronę, strzyże uszami na dalekie dźwięki.
Może pies zna ten świat inaczej, ale nie gorzej? — Może nie tylko czuje, ale i rozumie? — Nie — nie! — Nie zdradzi Kajtuś dumy człowieka, — bo hańbą jest zostać psem.
Głodni. Ani chleba, ani człowieka.
Zapachniała zwierzyna — Kajtuś skręcił w las, węsząc pilnie. — Znalazł jamkę pod krzakiem. —
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.