Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty znów tu? — A brzydkie psisko. — Patrz, jakeś się w błocie utytłał. Dałem ci dobre miejsce, więc czego latasz? — Gdybym był twoją panią, nie wpuściłbym cię do domu, brudasie.
Wymknął się raz i drugi na kolej. Już go tam znają. Biega po stacji i ogląda pociągi, jak wskoczyć do wagonu i ukryć się pod ławką. — Wraca z wywiadów zabłocony i podłogę brudzi. — A z kotami różne awantury.
— Nie piesku, — mówi aktorka. — Nie chcę ciebie. — Widzisz, mój miły, żyłam w dużem mieście, byłam znana; więcej miałam kwiatów, niż teraz kartofli. — Niedobrze tam, — za głośno; więcej łez, niż radości, — ukryłam się tu w ustroniu, by żyć zdala od swarów. A przez ciebie znowu niepokój.
Cóż było robić?
W noc zimną, gdy wicher siekł deszczem, ruszyli w drogę. — I udało się. — Leżą cicho pod ławką. — Gwizdek i dudnienie kół.
Zauważył ich tylko chłopiec, który jechał z wakacyj do szkoły.
— Cicho leżcie, bo was konduktor wyrzuci.
Częstuje ich tem, co mama dała mu na drogę: bułką, jajkiem, plackiem i pierogiem.
Ale ich zdradził zbyt gorliwy opiekun.
— Co ty tam masz, kawalerze pod ławką, że się ciągle kręcisz? — Komu wodę niesiesz? — pyta się konduktor. — Aha, psy... A no... A no... karę zapłacisz.