Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwszym rozkazem zaspokoił głód.
Drugim rozkazem zdobył czapkę niewidkę.
Trzecim rozkazem zapytał się niespokojnie o los towarzyszki Zosi.
— Chcę, żądam, rozkazuję...
— Jestem.
Jest dziwny goniec wróżki.
Jest tajny posłaniec.
Wychylił się z poza parkanu prawdziwy krasnoludek, wspiął się niezgrabnie na deskę — i potrząsając brodą siwą i mrużąc lewe oko, powiedział:
— Zosia, wielki wróżu, czeka na ratunek.
— Dlaczego nazywasz mnie wróżem?
— Nie dla siebie dobra wzywasz.
— Nie rozumiem.
— Zrozumiesz po sądzie.
Tak. — Sąd go jeszcze czeka.
Zapomniał był. A sąd wodza czarnoksiężników czeka jego, Kajtusia i Zosię.
Nie.
Zosia nie pójdzie na sąd.
— Ja sam. — Sam będę odpowiadał.
I czwarty wydał rozkaz po odzyskaniu władzy.
— Do Zacisza. — W butach siedmiomilowych.
Rzekł.
Znikła z przed oczu Warszawa.
W chwilę krótką przebył drogę, która niedawno tyle pożarła wysiłku.